Dobrze wiem, że nie mam nic do gadania jeśli chodzi o wyjazd. Moi rodzice jak już coś postanowią, to tak zrobią. Jednak może nie irytuje mnie sam fakt, że opuszczam Polskę, ale to… to, że na siłę wynajduję więcej negatywnych stron przeprowadzki. Denerwuje mnie to, że ta sprawa nie chce wyjść z mojej głowy, męczy mnie jak najgorszy koszmar i zawsze powraca coraz silniejsza. Wiem, że robię z tego problem na skalę światową, ale jak ktoś nie ma innych zmartwień to za bardzo przejmuje się każdą głupotą. Choć teoretycznie mam pewien problem, z którym borykam się cały czas, Krzysiem i Maciek…

- Sandra! Pośpiesz się! Zaraz przyjedzie taksówka – z tych jakże inteligentnych przemyśleń wyrwał mnie głos mojej matki. Usiadłam na walizce, żeby ją do końca zapiąć i udałam się w kierunku drzwi. Czy wspomniałam już, że minęły moje ostatnie trzy dni w Polsce, które spędziłam samotnie w zaciszu mojego pokoju? Chyba nie… Więc właśnie Was o tym informuję. Dziś nastał ten dzień kiedy żegnam mój ojczysty kraj i wyjeżdżam do Stanów. Stanęłam w rogu otwartych drzwi i ostatni raz spojrzałam na mój pokój. Teraz już puste bordowe ściany, na których niegdyś wisiały przeróżne obrazki i zdjęcia. Na wprost mnie duże okno, które przez to że zawsze było przysłonięte roletą nie przepuszczało za dużo światła do pokoju, przez co był bardziej klimatyczny. Pod oknem zawsze stało moje kochane biurko z jasnego drewna, które wyglądało już na bardzo stare i takie też było. Mam do niego duży sentyment, gdyż jest to mebel mojej kochanej babci. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się namówić rodziców, aby zabrać je do nowego domu. Ogólnie wszystkie meble zostają dla nowych właścicieli, ale tego biurka nie mogłam zostawić! Od razu przy nim stało najwygodniejsze łóżko na świecie, przykryte pomarańczową narzutą i ozdobione mnóstwem poduszek. Naprzeciwko łóżka, po prawej stronie drzwi, w których stoję jest duża, jasna szafa, w której trzymałam ubrania. Po lewej stronie była komoda niegdyś zapełniona książkami i różnymi pamiątkami, na które moja mama zawsze mówiła kurzołapy.
- Sandra! W drzwiach utknęłaś z tym bagażem?! Ile można czekać?! Złaź na dół, taksówka już jest!- i znów to samo… Nie ma to jak opuszczać dom w miłej atmosferze. Rozumiem, że nerwy i tak dalej, ale nie trzeba się na wszystkich wydzierać. Wiem, że to trochę dziwne, ale chcę się pożegnać ze starym pokojem. Jednak chyba nie jest mi to dane, bo słyszę że ktoś wchodzi na górę. Mówiąc „ktoś” oczywiście mam na myśli swoją matkę.
- No rusz się. Ile możne schodzić na dół? –zwróciła się do mnie błagalnym tonem.
-Już idę... – odpowiedziałam, a wręcz prawie wyszeptałam obojętnie. Przeciągnęłam moją
gigantyczną walizkę na granicę schodów i zaczęłam główkować jakby tu ją znieść. Ja to jestem dziwnym człowiekiem. Zaledwie dwanaście schodków i walizka, a ja już mam problem.. Na moje szczęście w porę pojawił się tata, który zaoferował mi pomoc.

* Dodałam następny rozdział jako prezent na Walentynki, postaram się dodać jeszcze w ferie kilka rozdziałów. Życzę udanych Walentynek ;*